Możemy się zapoznać!
Uczę się, jak segregować dokumenty i jak się w nich nie pogubić, gdy nagle wjeżdża sześciu wielkich typów – same mordy, żadnej twarzy. Właściciel jednej z nich kieruje w moją stronę prosty komunikat:
– Masz tu telefon. Daj mi… A ja wiem? Tak z pięć stówek.
Szukam więc telefonu w internecie. Przeglądając aukcje, widzę, że klient przeciska się przez okienko, ile tylko może, i wyraźnie zniecierpliwiony rzuca w stronę Łukasza:
– Ty, Chudy, weź no tego gościa pstryknij w ucho, bo on szuka telefonuw internecie, jak ja chcę pięć stów na szybko. Co tu jest grane?
– Uczy się.
– Uczy się! No to słuchaj, młody. Patrz na mnie. Bierzesz ode mnie teraz ten telefon i dajesz mi pięć stów. Ja ci podpisuję kartkę i wracam za miesiąc. Chce nam się pić, a ty niepotrzebnie przedłużasz.
Patrzę pytająco na Łukasza, a on na mnie bez wyrazu, co oznacza „radź se sam”.
– Nie przedłużam, tylko sprawdzam. Wrzućcie na luz, zaraz się okaże co i jak – mówię i przeszukuję Allegro szybciej, ale z głową, żeby się nie pomylić w wycenie. Po chwili już wiem, że mogę spokojnie dać pięć stów.
– Dowód proszę!
– Ty, Chudy, weź go, bo mie zara sczyści! On jeszcze coś o dowodzie gada! I to jak gada…! Ty, młody, a skąd ty jesteś? Ja tu znam wszystkich, a ciebie nie kojarzę.
– Ja ciebie też nie kojarzę i właśnie dlatego potrzebny mi dowód. Przecież się jeszcze nie znamy.
– No to się możemy zapoznać! – wyjmuje dowód i podaje mi go z taką miną, jakbym go poprosił przynajmniej o akt urodzenia. Jego dane są w bazie, więc wypisywanie umowy idzie już z górki.
– Na miesiąc?
– No raczej, że na miesiąc.
– Ktoś będzie upoważniony do odbioru?
– A kto inny miałby, kurwa, odebrać mój telefon?
– Nie wiem, to pytam. Bywa różnie.
– No to się nie pytaj, bo sam go odbiorę. Masz tu podpis i na drugi raz nie rób mi takich scen.
– Na drugi raz to już będziemy się znać.
Patrzy na mnie ostro, ale chowając pieniądze, uśmiecha się i rzuca pogodne:
– Idziemy!
Gdy są na dworze, pytam Łukasza, kto to był. Ten, odwracając się na pięcie, rzuca lekko:
– Stały klient.
Czy tu tera bedzie lombard?
W dniu otwarcia szef informuje mnie i mojego zmiennika o nienaruszalności kilku zasad, a robi to tonem zupełnie innym niż na rozmowie o pracę.
– Słuchajcie, wiem, że nie było o tym mowy, ale nie przychodzimy do pracy w dresach, to wykluczone! Dobra, a teraz do rzeczy. Nie wolno nic wydawać bez upoważnienia, choćby nie wiem co! Nie wynosicie niczego z lombardu bez konsultacji ze mną lub z moją żoną, nawet na chwilę.
We wszystkich niejasnych sprawach dzwonicie do mnie lub do niej, jej słowa słuchacie jak mojego. Zasady złamać można tylko raz i oznacza to koniec współpracy. Nic się przede mną nie ukryje, ja zawsze wiem wszystko o wszystkim. Gdybym nawet nie wiedział – a wiem! – mam wszędzie kamery i zapis z mikrofonu, na co się zgodziliście, podpisując papiery. Ale pamiętajcie, że do nagrań sięgnę tylko w ostateczności. Wolę się o danej sprawie dowiedzieć od was… Aha, najważniejsze: bądźcie mili dla klientów! Będę pojutrze. Cześć!
Siedzę i obserwuję ludzi przechodzących chodnikiem. Nagle przed lombardem zatrzymuje się – co tu się czarować – stary żul, prawdziwek. Patrzy na szyld z otwartymi ustami, a następnie otwiera drzwi, staje nieśmiało w progu i równie nieśmiało zapytuje:
– Panie, czy tu tera bedzie lombard?
– Tak.
– No to ekstra! – krzyczy nagle. – To ja lecę po aparat!
Wbiega po pięciu minutach. Zapoznajemy się, spisujemy umowę i pan Romek zastawia aparat. Od razu zapowiada, że przyniesie konsolę i co tam jeszcze w domu wyszpera.
– Pan nie masz pojęcia, jak ja się cieszę, że tu bedzie lombard! I to pod samym domem! Pan też mi wyglądasz na spoko gościa, więc chyba się bedziemy częściej widywać. Lecę powiedzieć chłopakom!
Zimno!
Wchodzi pan Romek z obiecaną konsolą, tym razem jest jednak w ewidentnie gorszym humorze.
– Co się stało?
– A bo wisz pan, te baby to człowieka potrafio doprowadzić do szewskiej pasji! Myślałem, żeby na razie nie zastawiać konsoli, żeby była na czarno godzinę, ale jak siadły na mnie we dwie – ślubna z teściowo – to ni miałem wyjścia. I jeszcze mi kazały, rozumisz pan, zapierdalać przez całe miastopo worek węgla, bo „dziecku zimno, w domu siedemnaście stopni!”. A idź pan w cholerę z takimi babami!
– A ile lat ma to dziecko?
– Trzy miesiące.
– No to siedemnaście stopni w domu to chyba trochę mało. Może kobity mają rację?
– Majo rację… – powtarza po mnie, patrząc nigdzie i mówiąc jakby do nikogo.
– Idę, jeszcze pierdolnę setkę, bo mie skręca, jak se o nich myślę… Zimno!
Bez słowa
Niecałą minutę temu do pustego lombardu wszedł stary, siny żul. Bez słowa. Nie spojrzał na mnie, tylko stanął na samym środku, pochylił się, by dotknąć rękami podłogi, i zrobił prawidłowy, bardzo elegancki koci grzbiet. Bez słowa. Wyprostował się i wyszedł. Bez słowa.
Najlepsze są migawki
Ściana odgradzająca mnie od klientów jest przeszklona, drzwi wejściowe także. Na prawo od wejścia znajduje się częściowo zasłonięta przez lombardową wystawę ogromna szyba, a za nią chodnik, ruchliwa ulica, plac ze skwerkiem, przystanek. Pełno tam ludzi i drobnych zdarzeń – wszystko widoczne jak na dłoni. Godzina piętnasta. Chodnikiem po drugiej stronie ulicy idzie sześciu facetów. Jeden z nich coś krzyczy, jeden kuleje, jeden wiezie w dziecięcym wózku elektryczny grzejnik.